Paradoks Hawkinga
Płaskoziemcy
(flattersi) – grupa ludzi głosząca pogląd, że Ziemia nie jest lekko spłaszczoną
kulą, a płaskim dyskiem.
Hawking. Nie
znałem go osobiście, ale mam krewnych w Stanach, którzy byli daleką rodziną
jego żony. I tak, na wskutek nielicznych spotkań jakie zachodziły między nimi a
tym sławnym naukowcem (bardziej otarć
rzekłbym, niźli faktycznych spotkań face to face – ot takie krótkie wymiany
uprzejmości na bankietach), które później mi oni pobieżnie relacjonowali
(robili to dość szybko i oczy latały im we wszystkich możliwych kierunkach,
jakby coś jednak zatajali, nie mówili mi wszystkiego, tak nimi poruszali, jakby
próbowali dostrzec wszystkie stany kwantowe cząsteczek ich otaczających) oraz z
samych donosów jego własnej żony,
które zanosiła w objęcia swych krewniaków, wysnułem teorię, której jestem
niemal pewien.
Hawking jest
flattersem.
Może to
szokować, a biorąc pod uwagę jego dorobek naukowy i ogrom wiedzy o
Wszechświecie, brzmi to jak paradoks, ale po przeczytaniu dalszej części wpisu,
prawdopodobnie ze mną się zgodzicie. Albo przynajmniej zasieje on w waszych
głowach ziarno niepewności, które będziecie mielić tak długo, aż uzyskacie mąkę
kwantowego rozbebeszenia, przy której obecności nic nie jest takie, jakie się
wydaje, ma wiele stanów, znaczeń, nic nie jest wprost.
Na sam początek
przytoczę fragment pewnej rozmowy telefonicznej, którą podsłuchała jego żona.
Niestety nie założyła w urządzeniu męża podsłuchu, więc znamy tylko wypowiedzi
Hawkinga, które są z deka niepokojące. Syntetyzator mowy męża ma ustaloną dolną
granicę głośności, więc nie mógł go ściszyć do szeptu, zatem szanowna małżonka
słyszała wyraźnie każde słowo, przygotowując pieczeń w kuchni. Wypowiedzi osoby
po drugiej stronie linii zastąpię trzykropkiem.
Tajemnicza
osoba: ...
Hawking:
Kilogram, nie... tylko kilogram, już przecież mówiłem. Więcej może mieć
mroczniejsze skutki, niż podejrzewaliśmy.
Tajemnicza
osoba: ...
Hawking:
Tyle właśnie trzeba. Zobaczycie, wszyscy wtedy przejrzą na oczy. W końcu nam
się uda, to nie jest nie do udowodnienia. Wlewając rozgrzane, roztopione żelazo
do gardła niedowiarka, można przekonać go do wszystkiego.
Tajemnicza
osoba: ...
Hawking
: Dokładnie. Brak zaokrągleń. W tym tkwi sedno.
Kolejnym dowodem
na poparcie mojej tezy jest dziwna awersja Hawkinga do globusów. Kiedyś na urodziny
żona sprezentowała mu jeden, piękny i ogromny. Według jej doniesień od tego
momentu zaczął się dziwnie zachowywać, jakby mu mowę odjęło – dosłownie.
Zmarkotniał, mniej jadł. Raz wjechał wózkiem w ścianę. W sumie nie raz, bo
przypuszczał na nią cyklicznie szturm, jakby chciał się przez nią przebić,
mur-beton, że chciał.
W końcu uspokoił
się, dziwactwa zanikły (oprócz tych, które występowały już od dawna). Żona
jednak odwiedziła jego gabinet po paru dniach i skonstatowała, że globusa nie
ma. Spytała, gdzie się podział. „Zjadłem go” – odparł. Spytała, ironicznie, czy
mu smakował. Powiedział, że tak płaskiego posiłku jeszcze nigdy nie jadł. Płaskiego.
Dlaczego zjadł
globus? Nie sądzę, aby to uczynił naprawdę, ale być może chciał tą farsą dać do
zrozumienia, że fałszywa iluzja, którą się nam wpaja – że Ziemia jest kulą – to
wymysł, który należy natychmiast pożreć.
Przesłanką
niemniej istotną jest pewne posiedzenie pary małżeńskiej przed TV. Żona wraz z
mężem oglądali razem film o Magellanie, popijając amaretto. Za oknem burza,
deszcz bębnił w szyby. Właśnie wyświetlała się na ekranie scena, w której nasz
dzielny żeglarz po opłynięciu kuli ziemskiej wpływał do portu witany hucznie
przez gawiedź. Wrzeszczeli, panie machały chusteczkami, mężczyźni pozdejmowali
koszule i wywijali nimi młyńce nad głowami. „To niemożliwe” – skomentował
Hawking. „Ten film jest nierealistyczny”. Żona początkowo uznała, że ma on na
myśli zachowanie ludzi, iż jest nazbyt emocjonalne. Westchnęła, czar
obejrzanego filmu otoczył jej sylwetkę nieprzepuszczalną błoną zachwytu. „A
może my byśmy kiedyś wybrali się w podróż dookoła Ziemi?” – spytała rozmarzona,
łaknąca przygód. Niebieski błysk światła wparował do pokoiku, niesamowicie
potężny grzmot przeszył niebo. Hawking łypnął na nią, jakby chciał ją zabić.
Światło zamrugało (spadki napięcia?). Mordercze spojrzenie przemieniło się w
bardziej pobłażliwe, jakby patrzył na dziecko, które pomyliło się przy
tabliczce mnożenia. Bez słowa wyjechał wózkiem z salonu. Dopiero gdy zniknął,
na ekranie telewizora pojawiły się napisy końcowe.
Ostatecznym
dowodem, który przybija gwóźdź do trumny skrywający sekret Hawkinga, jest jeden
z jego artykułów, który opublikował u zarania swej kariery. Dla kogoś, kto
nigdy wcześniej nie miał styczności z opowiastkami przekazywanymi przez żonę na
jego temat, nie wydałoby się to może nazbyt podejrzanym, lecz ja dostrzegłem w
nim coś osobliwego. Otóż, w środku artykułu na temat Wszechświata znajdował się
krótki ustęp, wydzielony jako osobny akapit, który przykuł moją uwagę.
Pozwólcie, że zacytuję go w języku ojczystym naszego naukowca:
Earth
is so beautiful. And so marvelous. Rotates so majestically. The true
miracle, and so, so mysterious. Hence alluring. Intimate and foreign at the
same time. So awesome.
Fucking awesome.
Na pierwszy rzut
oka nie ma właściwie nic ciekawego w tym ustępie, czcza paplanina (jedyne co
rzuca się w oczy to mocne słowo pod koniec, ale Hawking za młodu lubił
wypowiadać się dosadnie). I dlatego tak mnie zaintrygował. Co więcej właściwie rozmijał
się z tematem artykułu, nie był spójny z resztą tekstu. Pomyślałem, że chodzi
tu o jakiś ukryty przekaz. Zrobiłem pierwsze, co przyszło mi na myśl – nie
pomyliłem się. Utworzyłem z liter rozpoczynających zdania w tym ustępie ciąg i
oto, co mi wyszło: Earth is f.
Cóż, możemy
tylko dociekać, co miało uosabiać to tajemnicze, krótkie, kończące zdanie f.
Komentarze
Prześlij komentarz