Bajka o podłodze
Rzewne łzy. Właśnie takie
wydobywały się z rozległych, wykładzinowych oczu podłogi w pewnym hotelu.
Bowiem miesiąc w miesiąc, tydzień w tydzień, podłogę deptano. Liczne obcasy,
które stukały o nią każdego dnia, wybijały rytm bólu docierający głęboko, aż do
serca serc. Podłoga o wielu sercach chlipała, czasem łkała, często rozpaczała.
Nasiąkała wilgocią łez regularnie, więc zaniepokojeni pracownicy hotelu wzywali
fachowców, ci jednak bezradnie rozkładali ramiona. Podłoga cieszyła się
przynajmniej z tego, że przechytrzyła każdą złotą rączkę, która przybyła, aby
pomóc. Nikt nie potrafił dociec, dlaczego jest mokra. A gdyby się dowiedzieli,
na pewno złapaliby się za serce i zwiesili głowę, ze smutkiem.
Podłoga więc przysłuchiwała się
własnej melodii smutku i melancholicznych rozmyślań na temat egzystencji. Myśli
wtedy kierowała głównie ku próbom rozwiązania swego problemu. Wiele, wiele dni
minęło, nim coś zaświeciło w rozległej głowie, choć może był to tylko refleks,
odbicie światła lamp. Klarowna myśl nie pozwoliłaby zasnąć podłodze, gdyby ta
planowała w ogóle tej nocy oddać się w objęcia Morfeusza.
Z piątku na sobotę, gdy wszyscy
spali, podłoga wysłała swój kwadratowy fragment, mniej więcej metr nad metr, do
recepcji, aby wykonać wielce ważny dla siebie telefon. Przełomowy – to mało
powiedziane. A już kolejnej nocy, z soboty na niedziele, cała w swej okazałości
wymknęła się na umówione spotkanie.
– Czy to na pewno zadziała? –
obawiała się.
– Gwarantuję – mężczyzna poprawił
okulary, zasiadając w ciasnym gabinecie. – Wystarczy poskładać moduły i
nacisnąć czerwony guzik. Wszystko jest w instrukcji.
Podłoga ukłoniła się.
– Proszę, to pana należność.
– Jestem niejako zaszczycony –
tajemniczy mężczyzna zmrużył oczy. – Nie robiłem jeszcze interesów z podłogą.
To były bardzo miłe słowa i po ich
usłyszeniu podłoga miała pewność, że to, co zrobi, będzie dobre.
Tej samej nocy wszystko
zaaranżowała, poustawiała kanciaste maszyny w składziku, i nie mogąc zasnąć z
ekscytacji, wyczekiwała poranka.
Ale przysnęła. Dopiero nad ranem.
Zbudził ją harmider i radosny śmiech – i już wiedziała, że to, co zrobiła, nie
tylko było dobre, ale i w pełni udane!
Obserwowała, jak goście hotelowi,
pokojówki i recepcjoniści, wszyscy pracownicy hotelu unosili się w powietrzu,
rozkoszując się stanem nieważkości. Maszyna antygrawitacyjna w składziki
buczała cicho i pięknie działała. Ludzie latali, szukając w tym ukojenia, a
podłoga płakała, lecz po raz pierwszy roniła prawdziwe łzy szczęścia.
Komentarze
Prześlij komentarz