Pogrzebana tajemnica - cz. III

Tak oto pogrzebawszy tajemnicę nakręconą kamerką przez chłopca z ostrym nosem, Kamila szykowała się przed lustrem w pokoiku do wigilijnej uczty. Przymierzała sukienki, koszule, wiązała włosy w przenajróżniejsze fale Dunaju. Do momentu, gdy na dole domu poniósł się ryk gości. Jako pierwsza pokazała się rodzina z dużego miasta. Wuj Kamili – Zygmunt – właśnie wykrzykiwał donośnym głosem anegdotkę świąteczną. Z grubsza chodziło o to, że jego syn – Wojciech – ułożył plecy na klockach od jogi i leżał tak w asanie, kiedy akurat Ziga chciał ubierać choinkę. Kończ już te męki! – wołał Ziga i biczował syna łańcuchem choinkowym. Fyc! Aaa! Fyc! Aaa! – Ziga wczuwał się coraz bardziej.
– Zygmuś! – Irek, ojciec Kamili nie dowierzał. – Wychodzi z ciebie pasja BDSM!
– Aj tam od razu! – Machnął ręką. Kamila obserwowała to już ze schodów. – To znaczy pissing zawsze jakoś mnie fascynował, ale wiesz, jak jest. Przecież nie można wszystkich fajnych upstrzeń seksualnych wrzucać do jednego BDSM-owego wora! Cha! Cha!
Wszyscy zebrani członkowie rodziny oddali salwę śmiechu. Tylko Hania, mama Kamili, nie kwapiła się do chichotów. Po prostu mrużyła oczy i wąchała świąteczne zapachy. Bardzo to lubiła.
– Tata mi nie robi siary! – Zaczerwieniony chłopak tupnął nogą. – Poza tym to żadne męki, leżenie na tych klockach to czysta rozkosz!
– Ja tam klocki lubię tylko stawiać w toalecie! I rzeczywiście jest to rozkosz! – ryknął Ziga.
Wszyscy ponownie weszli w rubaszny tembr, a intensywność poruszania nozdrzy u Hani urosła niemożebnie. Wojciech skrzyżował ramiona i oparł się o ścianę, pełen naburmuszenia. Ściana poruszyła się i niemal go przewróciła – tak naprawdę oparł się o drzwi, a z łazienki wypełzło widmo Natalii. Z garnkiem na głowie, przygarbiona i ze spuszczoną głową stanęła przed kuzynkiem Wojtkiem i wyciągnęła flak dłoni – cień gestu powitania. Wojtkowi ścisnęło się serce. Uściskał luźną dłoń i tylko patrzył jak po brodzie krewniaczki ścieka ślina.
– Z Natalią jest coraz gorzej, nie widzicie tego?
– Co poradzić... – Irek wzruszył ramionami.
– Może by jej odpuścić wigilię? – zaproponował młody umysł.
– Tak? I co niby miałaby robić przez ten czas? – Nozdrza Hani natychmiast przestały pracować.
– Pfff, cokolwiek... obóz unihokeja na Syberii?
– Nie, nic z tych rzeczy! – Hania broniła stanowiska. – Nawet lekarze mówili, że nie można dać jej upustów! Musi nauczyć się to znosić! W końcu to przezwycięży! Nie staraj się, Wojtku, być mądrzejszy od specjalistów. To są pewne wyzwania, którym nasza córka musi stawiać czoła! Wynoście się do kuchni! Zabieraj tę niemotę razem z jej garnkiem i gnijcie sobie gdziekolwiek, byle dalej ode mnie!
Wojtek wzruszył ramionami i pociągnął Natalię do kuchni. Może pouczy ją wstępnie pograć w Go. Patrząc jednak na ślinę wokół ust kuzynki, wiedział, że to złudne nadzieje.
Ziga i Irek siedli w salonie i zaczęli obalać wódkę, nie czekając na oficjalne rozpoczęcie uczty. Kamila siadła z uśmiechem na trzecim stopniu schodów, wsparła łokcie na kolanach, i obserwowała przyjazdy kolejnych gości.
Przybyła starsza siostra – Marta – wręczyła wszystkim po jajku niespodziance i zapowiedziała, że zamiast zabawki w środku znajduje się o wiele wartościowsza sprawa.
– To ty te jajka rozcinałaś, a potem scalałaś znowu?! – podpity Ziga wołał z salonu, nie fatygując się, by Martę uściskać. – No ja osobiście nie chciałbym mieć rozcinanych jajek!
– Ziga, Ziga... – Irek klepał szwagra po ramieniu, mitygując, ale i tak całe towarzystwo, oprócz Marty, wybuchło śmiechem.
Trochę ją uraził, bo nawet nie spojrzał na swoje jajko, ale cóż, zdarzają się drobne wpadki w wielkich rodach.
Przybył brat Kamili, Krzystof. Wszystkich zadziwił fakt, że w lewej dłoni trzymał kierownicę tira. Niestety – koledzy zrobili mu żart na wigilijnym zjeździe i od wczoraj chodził z ręką przyspawaną do kierownicy. Musiał ją odkręcać od pojazdu. Zapytany o szczegóły dowcipu czerwienił się i uciekał wzrokiem.
Przybył wujek Jarek wraz z żoną i wszyscy go rześko powitali, bo z barku wąsatego mężczyzny zwisała torba pękająca w szwach od wódki. Szkło dźwięczało i wtedy zdegustowana Kamila zdecydowała nie oglądać dalszych ekscesów. Poszła do kuchni, właśnie kiedy Jarek kładł się na podłogę, a Ziga z Irkiem oblewali mu tors wódką, starając się wcelować do ust.
Uciekła z obszaru rozbawienia, a w kuchni wkroczyła w zupełnie nowy wymiar groteski. Wojciech smarował szminką na twarzy Natalii trumny i krzyże.
– Co? – Spytał uśmiechnięty od ucha do ucha, chowając szminkę. – Zawsze chciałem to zrobić, wigilia to jedyna okazja. Natalia nie może się bronić. I spójrz, jak zabawnie teraz wygląda. – Chichotał.
Kamila czasami nie mogła uwierzyć, że należy do tej rodziny, a wspólna wigilia była gwoździem do trumny pełnej dziwnostek. Siostra Wojciecha, Jessika, siedziała też tu w kuchni na stołku. No, jedyna normalna osoba, z którą można pogadać.
– Cześć – Kamila wyciągnęła rękę.
– Mam zatwardzenie... – Jessika stęknęła, zgięta wpół. – Boże, dopomóż mnie grzesznej! Nie mogę wstać z tego stołka, nic nie mogę, na niebiosa, Kama, odpraw za mnie modły, szybko!
Kamila szybko – ale uciekła. Zaszyła się w salonie i po prostu czekała.
Wreszcie zjechała się cała rodzina i zasiedli przy masywnym stole.
Potrawy smakowano obficie – barszcz zostawiając, wbrew tradycjom, na koniec. Mięsiwami mlaskano, alkoholem siorbano i wreszcie przybył czas na deser. Marta wtedy wstała i wycelowała palec w niebo.
– Otwórzcie jajka ode mnie!
– Dobra, ja zacznę, młoda! – Ziga zatarł ręce.
Rozwinął sreberko. Z pietyzmem przepołowił czekoladowe jajko, po czym pożarł całe w pięć sekund. Gdy przełknął, pomacał opuszkami palców plastikowe jajo skrywające prezent od Marty.
– No, proszę państwa. Chwila prawdy!
Pyknęło i ze środka wyleciała zrolowana karteczka. Ziga rozwinął zwitek i odczytał na głos:
Czy nie jest absurdem to, że tak bardzo troszczysz się o sprawy ciała, natomiast wcale nie troszczysz się o duszę, która zostaje opuszczona, brudna, mizerna i wycieńczona z głodu z powodu grzechu?
Cisza. Ziga zagryzł szczęki. Rzucił wzrokiem, spode łba, na lewo i na prawo, na lewo i na prawo.
– Niech nikt więcej nie otwiera tych zasranych jajek – burknął.
– Wujku... – Marta aż wstała. – Niech wujek nie bierze tego do siebie, każdy dostał losowy cytat z Biblii, it’s nothing personal. Chciałam tylko szerzyć tutaj Boże Słowo!
Irek zaczął rozwijać swoje sreberko, ciekaw, co on wylosuje.
– Ani się waż! – ryknął Zygmunt. Irek zamarł. – Przerywamy tę głupią zabawę! Jeśli ktokolwiek odpakuje swoje jajko, zrobię tu taki burdel, że popamiętacie tę wigilię aż do starości! Zacznę od wywrócenia stołu! Tak! Wszystkie te pyszne potrawy wylądują na podłodze i nikt już więcej nic smacznego nie zje! A potem już niech mnie diabli wezmą, ale jestem w stanie zrobić wszystko!
Jajka jak jeden mąż potoczyły się na środek stołu. Wszyscy wlepili wzrok w podłogę. Ziga usiadł, nawet nie sapał, to był Boży Gniew – przybył natychmiast i od razu zniknął, gdy sytuacja osiągnęła ład. Strzepnął serwetę i uczta powróciła na pierwotne tory.
Wojciech jadł mięso, nawet nie wiedział jakie, i pomimo, że obficie stosował żurawinę, chrzan i borówkę – czegoś brakowało, czegoś smakować żądał.
– Natalio, podałabyś mi sól? – rzucił przez stół.
Nie zareagowała. Siedziała ze spuszczoną głową, lekko stukając widelczykiem o ceramikę talerza.
– Bardzo śmieszne. – Kamila wepchnęła mu solniczkę w wyciągniętą łapę. – Daj spokój mojej siostrze.
– Natalia lubi być zaczepiana! – Wojtek się oburzył. – Co nie, Nati?
Otwory smutku zakotwiczyły się nierozerwalnym łańcuchem z zagłębieniem talerza.
– Bracieniec, lepiej zamilcz i patrz tutaj! – Jessika odchyliła poły zapinanego sweterka świątecznego. Skrywało się tam jajko niespodzianka od Marty.
– Jajo! – Wojtek prawie uniósł się na dłoniach.
– Cichaj! – syknęła siostra.
– Schowałaś je w swetrze! Siostra, pełen szacun! – konspiracyjny szept. Przybili sobie żółwika.
– I co tam ci pisze? – Kamila przyłączyła się do kółka tajemnicy.
I chodzili wśród płomieni, wysławiając Boga i błogosławiąc Pana.
– Łee, nudne jakieś – żachnęli Kamila i Wojciech. – Ziga miał lepsze.
– Hm, słuchajcie, to mnie jakoś zainspirowało na świetny pomysł! – Wojtek pochylił się. – Odejdźmy wszyscy od stołu pod pretekstem wyjścia do ubikacji. Mówię wam, nie pożałujecie, to chyba Bóg zesłał na mnie tę ideę. Przepraszam! Przepraszam, droga rodzino! – Wstał na pokaz i zwrócił uwagę wszystkich. – Czy mógłbym uniżenie przeprosić, aby na chwilkę udać się na stronę celem zaspokojenia potrzeb fizjologicznych?
– Jezu, idź do tego kibla, synu – Ziga burknął, przeżuwając sałatkę.
Zaraz po nim odłączyła się Jessika, a na końcu Kamila. Jessika chciała przypudrować nosek, zaś Kamila zapomniała czegoś z góry.
Zgromadzili się przed łazienką i tam Wojciech zdradził szczegóły planu, które były proste, o tak, acz genialne. Wyciągnął z kieszeni bluzy szminkę.
– To... jest... szminka!
– Super.
– Nie, to nie jest zwykła szminka! To szminka Natalii! Wyciągnąłem ją dziś z jej kieszeni! Jak byliśmy przez chwilę w kuchni. Czy wy już widzicie, co ja pragnę zrobić?!
– Gadaj, bracie.
– Napiszemy nią, wszędzie gdzie sięgniemy, słowo Sperma. Na każdej ścianie! Przecież dorośli się wkurwią i rozpoczną śledztwo! Od razu poznają, że to szminka Natalii, tylko ona lubi takie trupie kolory.
– Nieee, to głupie, dajcie spokój mojej siostrze. Nie ma mowy.
– Ale to będzie śmieszne! – Wojciech śmiał się butnie.
Śmiech się udzielił reszcie – postanowione! Wtem rozległ się odgłos spuszczania wody w sedesie, a po chwili drzwi łazienki uchyliły się. Zamarli. Z otchłani rozkoszy wynurzyła się łysawa głowa jakiegoś dalekiego wuja. Cała czerwona, czy ze wstydu, czy ze złości, nie wiedzieli, lecz sączył wyrazy z trudem:
– Na-tych-miast do sto-łu. Szmi-nka do-mnie.
Wojciech oddał przybór kosmetyczny. Spuścili głowy i wrócili do stołu.
Tutaj odbywała się iście płodna rozmowa o życiu rozpłodowym borsuczyc z anoreksją.
Wojciech wsunął się pod stół i zasnął. Uwielbiał zasypiać pośrodku gwaru, cichy i zapomniany. Ssał kciuk, zamykał, to otwierał oczy i myślał kompletnie o niczym, a jedynie wtapiał się jaźnią w teraźniejszość, praktykował uważność. Kultywował proceder wsuwania się pod stół od około czterech lat. Na pierwszej wigilii rodzina trochę się zdziwiła, ale gdy nie reagował, zostawili go i jakoś się utarło, że stało się to tradycją, nikt już więcej o nic nie pytał. Nawet już nie zwracali uwagi na sporadyczne cmokanie kciuka.
Natalia zaś bujała się na krześle, nudne rozmowy dorosłych lawirowały wokół głowy, lecz garnek dzielnie ją bronił. Czasem puknęła knykciami w swój hełm, Kamila nie wiedziała dlaczego, może aby sprawdzać, czy nadal tam tkwił?
Wreszcie nadszedł czas na barszcz – zgodnie z wewnętrzną tradycją serwowany na samiutki koniec, nawet po deserach. Wniosła go Kamila, wybornie podgrzany.
Biesiadnicy siorbali, siorbali i siorbnięciom końca, końca. Końca ni widu, ni słychu. Ale z każdym łykiem, z każdym machnięciem łyżki na twarzach rodowych odmalowywały się coraz wyborniejsze grymasy.
– Za przeproszeniem, ale... ten barszcz to instant z torebki?! – Ziga odłożył łyżkę.
– Tego się nie da jeść, to jakoś dziwnie.... tężeje?
Jedyna, która dalej jadła w najlepsze – Kamila. Hania wlepiła w nią mordercze spojrzenie. Coś tu nie grało! Co jej córka zrobiła z barszczem?
– Dziecko drogie, co ty znowu spartaczyłaś? I dlaczego puściłaś Modern Talking? Kolędy były bardziej... na miejscu. I właściwie... co ty masz na sobie?!
Kamila przebrała się za kotkę. Na głowie kocie uszka, mleczne tipsy, z tyłka sterczał ogon, na udzie i ramieniu futerkowe opaski. Siedziała właściwie w samym staniku i majtkach. Ziga się zarumienił, dopiero teraz dostrzegł nagość siostrzenicy.
– Maaamooo! – westchnęła Kamila, rozcierając brudną czerwień wokół ust. – Mamo i wszyscy tutaj zebrani. Chciałam wam podziękować za pomoc w pełnym pogrzebaniu mojej tajemnicy. Zajedliśmy tę tajemnicę, oj tak. Myślę, że takiego mięska długo jeszcze dane nie będzie wam spróbować. Wysportowane zwierzęta są najsmakowitsze, prawda? Jakość prima sort. Śmiało, pijcie sobie barszczyk do dna, no już, zanim całkiem zakrzepnie, to jest, zastygnie.
Wszyscy oniemieli, mogli tylko podejrzewać, jaki numer znów wywinęła Kamila. Niebezpodstawnie należała do ich rodu, rodu dziwaków. Kładli dłonie na brzuchy i zastanawiali się, co takiego właściwie dziś spożyli.
A Natalia weszła na stół i zdjęła garnek z głowy. Tupała nogami i ze śmiechem wioskowego głupka uderzała rondlem o piersi. To była najszczersza radość pod tym Słońcem. Ona pierwsza domyśliła się, co tak naprawdę Kamila tutaj odcyrtoliła. Ale radość nie wynikała jedynie z satysfakcji i spostrzegawczości. Natalia cieszyła się, gdyż na nowo uwierzyła w ducha świąt, Kamila udowodniła, unaoczniła, że święta mogą być naprawdę wspaniałymi chwilami. Śmiech niemoty przeradzał się powoli w najpiękniejszy śpiew świata i już po paru chwilach Natalia wyśpiewywała arie operowe, mieszając tonacje, języki i opery, powoli sięgała Absolutu i przekrzywiała ciało jak wieża Babel.
Nikt jakoś nawet na to nie zwrócił uwagi, ale pośród pierogów na środku stołu przez całą ucztę tkwił strzelisty nos, celując czubkiem w żyrandol. Zakamuflował się.
Kamila dopiła barszczyk, narysowała sobie czerwone smugi pod nosem, imitujące kocie wąsiki. Wylizała jeszcze do końca miskę i zgięła uroczo łapki, jak na grzecznego, najedzonego kotka przystało.
– Miau, miseczka pusta, a ja jeszcze bym chciał!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Studia - rozkwantowanie uczelni (powszechne i utajnione aspekty studiowania)

Podróże między światami równoległymi (i w czasie) są możliwe

Bajka o podłodze